70-lecie KŁ ,,Jeleń” Brody

W dniu 24 czerwca 2017r. świętowaliśmy obchody 70–tej rocznicy powstania naszego Koła Łowieckiego „Jeleń” Brody.

Na komendę Kol. Ryszarda KAŁUŻNEGO – prowadzącego uroczystości, sygnałem myśliwskim w wykonaniu reprezentacyjnego zespołu Sygnalistów Myśliwskich KŁ”Jeleń”  Brody, zostaliśmy zawołani na uroczystą zbiórkę. Przy dźwiękach „Marszu św. Huberta” został wprowadzony na dziedziniec „Hubertówki” sztandar  i odegrany przez sygnalistów sygnał „Powitanie”. Naszą uroczystość zaszczycili swoją obecnością m.in.:
– przedstawiciel najwyższych władz polskiego łowiectwa, v – ce prezes NRŁ PZŁ  Kol. Bolesław TATARZYCKI
– przedstawiciel władz łowieckich okręgu zielonogórskiego, przewodniczący ZO PZŁ w Zielonej Górze, łowczy okręgowy w Kol. Jacek BANASZEK
– Wójt Gminy Brody – Pan  Ryszard KOWALCZUK.

Następnie  zabrał głos  kol. Jan Kowalczuk – prezesa koła, który przywitał wszystkich uczestników uroczystości słowami „WITAM WAS BRACIA MYŚLIWI”,  i przypomniał  najważniejsze chwile z historii naszego koła….. 70–ty obchodzony  jubileusz, zobowiązuje nas do uczczenia pamięci 14-tu bohaterskich założycielach, którzy 18 maja 1947 r. zwołali zebranie założycielskie, by kilka godzin później zostali aresztowani przez UB. Pamięć ta uwieczniona „Aktem założycielskim”, przechowywanym w archiwach koła jak skarb największy. Bo tak naprawdę pierwsze dwa koła (w tym „Jeleń” Brody) powstały w 1948 roku ze Stowarzyszenia Myśliwskiego „JELEŃ” Żary .Racjonalna i mądra polityka kolejnych pokoleń naszych Kolegów pod kierownictwem kolejnych 6-ciu śp. prezesów: Ludwika DOMARCZUKA, Józefa JAKUBCA, Mariana SOCZÓWKI, Franciszka KAŁUŻNEGO, Kazimierza BORSUKA i Michała ORZECHOWSKIEGO sprawiły, że nową rzeczywistość polityczną Polski na początku lat 90 -tych XX w. przyjęliśmy z zadowoleniem, ale i nowymi, nie spotykanymi do tej pory, wyzwaniami. Musieliśmy sami opłacać szkody łowieckie, straciliśmy przez upadłość banku nasze oszczędności, stanęliśmy w kampanii przeciwko prywatyzacji lasów.Niczym feniks z popiołów, dzięki zaangażowaniu i naszej solidarności odbudowaliśmy nasz potencjał, siłę i go pomnożyliśmy. Pod koniec lat 90 -tych przejęliśmy w zagospodarowanie ponad 300,00 hektarów łąk i gruntów, zakupiliśmy ciągnik rolniczy i  sprzęt niezbędny do gospodarowania. Mimo ogromnego wysiłku i ogromu pracy, myśliwych przybywało i podejmowaliśmy nowe wyzwania. Dwadzieścia lat temu zainicjowaliśmy by koło posiadało swoje sacrum – sztandar, w ten sposób zapoczątkowaliśmy piękną tradycję w okręgu zielonogórskim. Ten wysiłek został dostrzeżony przez najwyższe władze polskiego łowiectwa; sztandar nasz wkrótce, jako pierwszy w okręgu, został odznaczony najwyższymi odznaczeniami łowieckimi: Złotym Medalem Zasługi Łowieckiej a następnie Złomem. Wielu naszych Kolegów  zostało również  uhonorowanych odznaczeniami regionalnymi i kolejnymi medalami zasługi łowieckiej, w tym najwyższymi: 6 Złotych Medali Zasługi Łowieckiej,  4 Medale św. Huberta i 2 Złomy. Przedstawiciele naszego koła, godnie  reprezentowali je na zewnątrz, uczestnicząc w pracach komisji problemowych ORŁ i pełniąc ważne funkcje. Byliśmy godnie reprezentowani w najwyższych władzach Polskiego Związku Łowieckiego. Swoją postawą i działaniem podkreślamy bezcenną wartość, jaką jest jedność i wartości  Polskiego Związku Łowieckiego. O naszej istotnej roli, pozycji  i gościnności świadczyły wizyty najwyższych przedstawicieli naszych władz, chociażby w osobach prezesa i v -ce prezesa NRŁ oraz łowczego krajowego. Mieliśmy zaszczyt gościć 50 -cio osobową delegację „Polskich Dian” czy też już dwa lata po wstąpieniu do Unii,  30 – sto osobową delegację eurodeputowanych z wielu krajów Europy. Wielokrotnie gościliśmy  Reprezentacyjny Zespół Muzyki Myśliwskiej Polskiego Związku Łowieckiego. Naszą 70 – cio osobową wspólnotę w KŁ „JELEŃ” Brody łączy nie tylko pasja łowiecka. Pamiętamy także o tradycjach przekazywanych z pokolenia na pokolenia. W naszych szeregach są już trzy pokolenia  które należą do naszej wspólnoty. I mamy to szczęście, że są wśród nas dwaj Koledzy: Ryszard KAŁUŻNY (starszy od koła o 108 dni) i Mirosław SŁODKOWSKI (kilka miesięcy młodszy od koła), którzy są niejako łącznikami pokoleń i świadkami pierwszego okresu aktywności koła. Strażnikami Jego pamięci. Łączą nas również inne, szlachetne wartości. Bo jak nazwać naszą bezinteresowną pomoc powodzianom na południu Polski czy ulgę osobom niepełnosprawnym przez zakup sprzętu. A radość jaką niesiemy rodzinom uczestnicząc w akcji „Szlachetna paczka”, czy nasz wkład w budowę żarskiego hospicjum. Kto z nas nie pamięta, jakże trudną i długą ale zwycięską, batalię przeciwko próbie  archaicznej formy eksploatacji pokładów węgla brunatnego z terenów naszych obwodów – gminy Brody i Gubin. A wykonanie uchwały – testamentu sprzed 40 lat i budowa „Hubertówki” wraz z zapleczem gospodarczym, ileż to było wysiłku i wyrzeczeń. Bezcenna bywa nasza solidarność i pomoc w prozie dnia codziennego. Czy to w chwilach trudnych, smutnych czy też radosnych. W tych sytuacjach podkreślamy, że jesteśmy razem i służymy sobie pomocą. Pamiętamy  o Kolegach, którzy odeszli do Krainy Wiecznych Łowów, a dowodem są chociażby niemi świadkowie w kniei – kamienne obeliski, a przy nich płonące znicze, symbole naszej pamięci. Bardzo dobrze układa się nam współpraca z lokalnymi społecznościami i instytucjami. Wychowujemy młode pokolenie, dwie szkoły z Lubska, których to dzieci i młodzież  uczestnicząc w akcji „Ożywić pola” odniosła wielkie sukcesy. A bieżący wysiłek w zagospodarowaniu  obwodów, by knieja była bogata, zwierzyna  nakarmiona, a rolnicy spokojni. Służy temu niemalże kompletne usprzętowienie w maszyny rolnicze, zagospodarowanie obwodów, pól i łak. Te sukcesy i powodzenia nie są bezimienne. Nie byłoby ich również, gdyby nie cichy bohater dnia dzisiejszego  i ich współautorzy – nasze kobiety; żony, przyjaciółki i nasze rodziny. To dzięki ich wyrozumiałości, tolerancji i anielskiej cierpliwości możemy realizować naszą pasję i budować pozycję koła w historii polskiego łowiectwa. Ich autorami są przede wszystkim myśliwi z naszego koła. W dowód uznania i wysiłku w budowę i znaczenie koła w zielonogórskim i polskim łowiectwie, doceniając nasz wysiłek Naczelna Rada Łowiecka w Warszawie,  ORŁ w Zielonej Górze oraz  Zarząd Koła „Jeleń”  Brody wyróżniły Kolegów nadaniem odznaczeń. Ceremonii wręczenia odznaczeń dokonali Kol. B. Tatarzycki i Kol. J. Banaszek.

I tak w tym uroczystym dniu otrzymali:

Najwyższe odznaczenie łowieckie „ZŁOM”:

–       kol. Ryszard KAŁUŻNY.

Koledzy uhonorowani Złotym Medalem Zasługi Łowieckiej:

–       Bolesław FAŁEK
–       Józef MIKOŁAJCZYK
–       Krzysztof SIEMION
–       Marek RUDZIAK

Koledzy uhonorowani Srebrnym Medalem Zasługi Łowieckiej:

–       Józef BINEK
–       Sławomir MIŚKIW
–       Jan SIEMION
–       Ryszard WYSŁUGOCKI

Koledzy uhonorowani Brązowym Medalem Zasługi Łowieckiej:

–       Tadeusz KOWALCZUK (Lubsko)

Koledzy uhonorowani  odznaką „Za zasługi dla łowiectwa zielonogórskiego”:

–       Ireneusz DZIURDZIEWICZ
–       Krzysztof PIEKŁO
–       Mirosław RASILEWICZ

Koledzy uhonorowani  medalem „50 lat członkostwa w PZŁ”.

–       Ryszard KAŁUŻNY
–       Mirosław SŁODKOWSKI.

Ponadto w ubiegłym roku Uchwałą Walnego Zgromadzenia członków koła, zostało ustanowione wyjątkowe wyróżnienie Medal – Zasłużony dla Koła Łowieckiego „JELEŃ” Brody i na podstawie Uchwały Zarządu Koła to szczególne wyróżnienie otrzymują Koledzy:

–       Bolesław TATARZYCKI
–       Maciej ANIOŁ
–       Bazyli BAWTRO
–       Józef BINEK
–       Wiesław BORGULA
–       Ireneusz DZIURDZIEWICZ
–       Adam GÓRSKI
–       Ryszard KAŁUŻNY
–       Leszek KOWAL
–       Rafał KOWALCZUK
–       Tadeusz KOWALCZUK ( Brody)
–       Jan KOWALCZUK
–       Andrzej KULCZYK
–       Edward MAKOSZ
–       Józef MIKOŁAJCZYK
–       Przemysław MIKOŁAJCZYK
–       Wiesław PAŁĄGIEWICZ
–       Dariusz PAWELEC
–       Krzysztof PIEKŁO
–       Mirosław RASILEWICZ
–       Marek RUDZIAK
–       Jan SIEMION
–       Krzysztof SIEMION
–       Robert SIEMION
–       Andrzej SOCZÓWKA
–       Leszek SOCZÓWKA
–       Mirosław SŁODKOWSKI
–       Zbigniew STRZEMECKI
–       Krzysztof WOŹNIAK
–       Ryszard WYSŁUGOCKI
–       Andrzej WYSOCKI

oraz  inni Koledzy i instytucje, którzy niestety, z różnych powodów nie mogli w tym dniu być obecni. Medale wręczyli kol. prezes koła – Jan Kowalczuk, v – ce prezes kol. Krzysztof Siemion, łowczy koła kol. Marek Rudziak. Wraz z odznaczeniami każdy wyróżniony Kolega i uczestnik uroczystości otrzymał okolicznościowy nóż z pamiątkowym grawerem. Po ceremonii odznaczeń głos zabrali dostojni goście. W przekazanych adresach i ciepłych słowach podkreślali uznanie dla osiągnięć i dokonań Koła, istotną rolę i pozycję Koła w polskim i zielonogórskim łowiectwie, życząc dalszych sukcesów, zdrowia i łask św. Huberta.

Ostatnim punktem wręczania wyróżnień było ogłoszenie wyników XIX Mistrzostw w Strzelaniu o Puchar Prezesa Koła. W sezonie 2017/2018:
–       mistrzem koła został Kol. Dariusz  PAWELEC
–       v – ce mistrzem Kol. Przemysław MIKOŁAJCZYK
–       drugim v -ce mistrzem Kol. Lech R. SZEFER

Po oficjalnej części uroczystości przy sygnale „Marszu św. Huberta” został wyprowadzony sztandar koła. Wznieśliśmy szampanem toast za dostojnego jubilata Koło Łowieckiego „JELEŃ” Brody oraz za odznaczonych i za wszystkich obecnych na tej uroczystości uczestników spotkania z życzeniami  zdrowia i dalszych sukcesów na chwałę polskiego łowiectwa. Odśpiewaliśmy tradycyjne „Sto lat”. Na zaproszenie sygnalistów „Posiłek”,  udaliśmy się na uroczystą biesiadę , gdzie  wspaniały obiad był preludium do kolejnej części serwowanych pysznych dań. Po obiedzie oczywiście urodzinowy tort. Fantastyczne, dla podniebienia i ducha, dzieło Mistrza Marka (myśliwego z Żar). Zgaszenia świeczek dokonał prezes i rozkoszne, apetyczne porcje trafiły na talerzyki.

Na werandzie   „Hubertówki” rozbrzmiewała wspaniała orkiestra z solistką, umilając nam czas i tańce. Spod grillowej wiaty dobiegały przez całą noc zapachy wędzonek zawieszonych w paśniku i dźwięki wznoszonych toastów, przednimi  trunkami sporządzonych przez naszych Kolegów. Przed północą wjechał na salę, rozświetlony sztucznymi ogniami, pieczony dzik.

I tak przy suto zastawionych stołach, wspaniałej koleżeńskiej atmosferze Urodzinowa Biesiada trwała do samego rana … i jeszcze dwie godziny po wschodzie słońca!!!

 

Foto i video-relacja już wkrótce!

Podsumowanie Zbiórki Żołędzi

Podobnie jak w latach ubiegłych także tej jesieni młodzież  Szkoły podstawowej Nr 2 w Lubsku zbierała żołędzie i kasztany z przeznaczeniem na zimowe dokarmianie zwierzyny. Zebrano1500kgtejwartościowej karmy, którą sukcesywnie odbierali ze szkoły członkowie naszego koła. O zaangażowaniu uczniów w te działania niech świadczy fakt zebrania przez rekordzistkę 180kg żołędzi.

Podsumowaniem akcji było spotkanie w dniu 21 grudnia 2016 roku., w trakcie którego 8-ka najbardziej wytrwałych ,,zbieraczy” została wyróżniona dyplomami oraz nagrodzona upominkami. W spotkaniu wzięli udział koledzy Maciej ANIOŁ i Ryszard KAŁUŻNY.

Polowanie Wigilijne

17 grudnia w spokojny, cichy sobotni poranek spotkaliśmy się, by staropolskiej tradycji stało się zadość. Polowanie wigilijne !!!

Prawie czterdziestu Kolegów przybyło na zbiórkę by razem spędzić w kniei i przy stole wigilijnym dzień. Trzy pokolenia myśliwych kolejny już rok spotykają się by podzielić się opłatkiem. Przed prowadzącym polowanie, Kol. Robertem trudne wyzwanie. Odprawa, zasady bezpiecznego polowania i losowanie stanowisk – wszystko przebiegło sprawnie. Tym bardziej, że Robertowi pomagał dziesięcioletni syn Hubert, który jest z nami, kiedy tylko jest to możliwe. Przed wyjazdem do kniei, uczciliśmy minutą ciszy pamięć naszego Kolegi Piotra Anioła, który dokładnie 14 lat temu, w młodym wieku, odszedł do Krainy Wiecznych Łowów. Trzy symboliczne mioty, opłatek pozostawiony w kniei dla braci mniejszych i powrót do „Hubertówki”. Naturalnie z łaską św. Huberta; bo dużo widzieliśmy i wieziemy króla i v – ce króla. Na pokocie czarny zwierz. Królem polowania został tegoroczny mistrz koła w XVIII edycji zawodów o Puchar Prezesa Koła, Kol. Przemysław Mikołajczyk z orężnym odyńcem. Ale to nie przypadek. Przemek nie mógł zawieźć siebie jako mistrza, ojca Józefa i syna Igora. Trzy pokolenia Mikołajczyków na jednym polowaniu i taki zaszczyt. Gratulujemy, Darz Bór! V – ce królem polowania został ćwik, Kol. Gracjan Sosnowski, który poluje od niespełna pół roku. To już kolejne polowanie, kiedy ćwiki „depczą po piętach” nemrodom. I o to chodzi. Teraz kolej na następnych. Nauki starszych Kolegów nie poszły w las. Ale to nie koniec. Gracjan na długo zapamięta ten dzień. Przy tak zacnym i licznym gronie, w takim dniu, nie ominęła Go ceremonia pasowania. Wywołany przez prezesa na pokot, doświadczył i przeżył ten jedyny dla każdego myśliwego ceremoniał. Gracjan – Darz Bór!

Nasi młodsi Koledzy w czasie polowań wykazują kunszt łowiecki. Cechuje ich również wysoka kultura osobista, etyka i szacunek wobec starszych Kolegów. Również w czasie biesiady po polowaniu. Tak trzymać ! Niezawodni sygnaliści radośnie oznajmili – posiłek! Szczególny, bo WIGILIJNY!!! Już na pokocie dochodziły do nas zapachy wigilijnych potraw z kuchni „Hubertówki”, przygotowanych przez Mariolę i córkę Agnieszkę. Naturalnie przy asyście i pomocy męża i taty – Tadeusza.

Wchodząc do sali kominkowej, przywitały nas radosne iskry i płomienie palących się polan. W oddali, ustrojona niczym panna młoda, choinka. Do ucha dochodziły lekkie i przyjemne dźwięki kolędy „Cicha noc”. Kol. prezes trzymając paterę z opłatkami złożył życzenia, a następnie przekazał każdemu opłatek. Każdy z każdym dzieląc się opłatkiem, składał sobie życzenia. Po tym zasiedliśmy do stołów zastawionych tradycyjnymi wigilijnymi potrawami. Począwszy od różnych pierogów, przez barszczyk, grzyby, śledzie, karpie, karpie wędzone, itp. , na ciastach i kompotach kończąc. Nie chciało się od stołu wstawać. Wszystko przy staropolskich, przepięknych kolędach.

Polowanie 03.12.2016

W mroźny poranek, ponad 20 gwintówek na zawołanie rogów Kolegów Maćka i Zbyszka stawiło się na zbiórce. Prowadzący polowanie Kol. Bazyli na odprawie zawinął sumiastym wąsem i przypominał zasady bezpiecznego polowania. Ruszyliśmy do kniei. Już w pierwszym miocie preludium zagrały pierwsze lufy. Bez efektów. Uwertura nastąpiła przed południem. Tyle głosów z guldynek, ilu „śpiewaków”. A najgłośniej i najczęściej, niczym słynni trzej tenorzy w rzymskich termach, śpiewały Blasery; Krzyśka, Ryśka i Krzyśka. Będzie pokot!

I wreszcie finał. Aria wykonana po królewsku przez Kol. Ryszarda i powrót na „Hubertówkę”, gdzie czekały uginające się , pod obfitym posiłkiem przygotowanym przez niezawodne Dorotę i Mariolę, stoły. Ale zanim do stołów – ceremoniał. Kolega Bazyl udekorował medalem „Król polowania” nemroda, Kol. Ryśka Wysługockiego, który był bardzo i to bardzo szczęśliwy. Jak szybko obliczył, ostatni raz królem polowania był prawie 20 lat temu! To całe przecież pokolenie, jak zauważył. Kiedy Rysiek zostawał królem, obecny v – ce król uczył się chodzić. V- ce królem został ćwik Maciej Binek, który był nie mniej szczęśliwy jako, że został przez prezesa pasowany na oczach wszystkich Kolegów.

Po posiłku, krótkie Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie – sprawy informacyjne. W przerwie zebrania, ceremonia uhonorowania statuetkami najlepszych strzelców w XVIII Mistrzostwach Koła o Puchar Prezesa. Wygrał Kol. Przemysław Mikołajczyk, II miejsce Kol. Maciej Binek (!!!), III miejsce Kol. Krzysztof Piekło. Gratulujemy – Darz Bór!

Polowanie zbiorowe 22.10.2016

W sobotni poranek 22 października przywołał nas głos naszych niezawodnych sygnalistów Zbyszka, Roberta i Macieja na zbiórkę. Zainaugurowaliśmy sezon polowań zbiorowych na zwierzynę grubą. Lecz zanim ruszyliśmy do kniei, powitaliśmy w naszym gronie ćwików, którzy zostali wywołani przez kol. prezesa przed szereg. Klęknęli na kolano, z tyłu na swoim ramieniu poczuli przyjazną i opiekuńczą dłoń swoich ,,ojców chrzestnych” i powtarzając za kol. prezesem złożyli uroczyste ślubowanie. Byliśmy świadkami!

Naszymi nowymi kolegami i członkami naszego koła zostali kol. Igor Mikołajczyk i kol. Krzysztof Makosz. Koledzy Ci kontynuują rodzinną, już pokoleniową tradycję.
,,Ojcem chrzestnym” kol. Igora jest jego dziadek Józef, a tata-Przemek, przysłuchiwał się ślubowaniu. I tak oto trzy pokolenia Mikołajczyków są myśliwymi w naszym kole.
Natomiast ,,ojcem chrzestnym” (w zastępstwie pod nieobecność taty -Edwarda) Krzysztofa był też Krzysztof.
Po uroczystości, pod wodzą łowczego, ruszyliśmy do kniei.
Pogoda dopisała, a i św. Hubert obdarzył nas łaską, można rzec niektórych kolegów już tradycyjnie, kolejny sezon.
Królem polowania został kol. Krzysiek Siemion, a c-ce królem kol. Piotr Kałużny.
Dopełnieniem pięknej przygody był oczywiście pyszny poczęstunek (golonka w kapuście) przygotowany przez niezawodne; Mariolę oraz Dorotę i pomocy przy obsłudze Tadka.

Dziękujemy!

Polowanie na ptactwo wodne

To już 69– sezon polowań zbiorowych w naszym kole. Na zawołanie rogu niezawodnych naszych sygnalistów, 13 sierpnia zebraliśmy się nad wodą w Chełmie Żarskim a 14 sierpnia na stawach w Brodach. I chociaż było nas niespełna 30 strzelb, to huku co niemiara. Św. Hubert dostarczył nam wielu okazji, które zresztą skrupulatnie wykorzystaliśmy. Królem polowania zarówno w Chełmie jak i w Brodach został nasz zasłużony kolega Ryszard KAŁUŻNY!!!

Darz Bór!

Ale nie tylko kol. Ryszardowi św. Hubert Darzył. Podczas polowania w dniu 13.08.br kolega łowczy Marek RUDZIAK odnalazł szczątki byka którego upatrywał od dawna w swoim łowisku. Na podstawie uzębienia pozostałości dolnej szczeki, wiek byka oszacowano na 15-16 lat. Po dokonaniu oględzin miejsca znalezienia ww. byka ustalono iż do krainy św. Łowów odszedł on na przełomie kwietnia-maja br. w sposób naturalny. To może tylko świadczyć o właściwym prowadzeniu gospodarki łowieckiej na terenie naszego koła. Mamy nadzieję, iż w przyszłości częściej będziemy mogli spotykać tak dojrzałe osobniki w naszym łowisku.

Zasilanie łowiska bażantami

Po stosownych przygotowaniach do naszych łowisk wypuściliśmy kolejną pulę (70 szt.) bażantów zakupionych z hodowli p. Jana Deki.

Od kilku już lat systematycznie zasilamy nasze łowiska tymi pięknymi ptakami oraz prowadzimy intensywny odstrzał drapieżników tj. głównie lisów, jenotów i szopów praczy.Jednocześnie staramy się pomagać bażantom w przetrwaniu najtrudniejszych okresów poprzez podawanie karmy pod przygotowane podsypy. Te działania przynoszą coraz wyraźniejsze rezultaty. W naszych łowiskach można już usłyszeć pianie bażancich kogutów, a nawet napotkać bażancią młodzież. Cieszą nas pozytywne efekty podjętych przed kilku laty przedsięwzięć i jednocześniedopingują do kolejnych. Nasi koledzy z własnej inicjatywy budują kolejne podsypy oraz wyjeżdżają w łowisko nie tylko na polowanie ale patrolują jego teren w różnych porach dnia starając się chronić bażanty przed niewątpliwie wzmożoną presją drapieżników.

 

Myśliwy w szkole

Kontynuując współpracę ze Szkołą Podstawową Nr 2 w Lubsku w dniu 15 kwietnia 2016 roku spotkałem się uczniami trzech pierwszych klas tej szkoły. Podczas lekcji zapoznałem pierwszaków z mieszkańcami naszych łowisk oraz odpowiedziałem na szereg interesujących pytań. Wysłuchałem również ciekawych relacji dzieci z ich obserwacji napotkanych przypadkowo dzikich zwierząt. Z zadowoleniem stwierdziłem żywe zainteresowanie tym tematem tak ze strony dzieci jak i ich nauczycieli. Umówiliśmy się na następne spotkania, również w terenie.

Przyjaciel Myśliwego

Czym dla myśliwego jest pełnia księżyca nie trzeba wyjaśniać. Zwłaszcza późną jesienią, kiedy szybko zapadający zmierzch umożliwia wykorzystanie niepełnego jeszcze „miesiąca” do polowania na czarnego zwierza. Była druga połowa listopada, z każdym dniem powiększała się rozświetlona tarcza księżyca widoczna już przed zachodem słońca.

Uznałem, że właściwy czas nadszedł. Zrobiłem więc w łowisku niezbędne rozpoznanie. Stwierdziłem, że dziki po zapadnięciu zmroku żerują wędrując od dębu do dębu, a potem buchtują na łące w poszukiwaniu dżdżownic i pędraków. Postanowiłem spróbować szczęścia na ambonie ustawionej na granicy lasu i łąki. Za amboną rosło kilka owocujących dębów, a łąka nosiła ślady niedawnego buchtowania. Niedługo po zapadnięciu zmierzchu jestem na ambonie. Ładuję sztucer, sprawdzam podświetlenie lunety i ostrość widzenia lornetki. Namoknięta po ostatnich deszczach ambona nie skrzypi, wiatr od lasu w plecy. Jest dobrze, pozostaje cierpliwie czekać. Sięgam do kieszeni po „miętusa” i po raz któryś z kolei wracają wspomnienia kiedy to polując w młodości na lisa, w swojej bezsilności rzucałem z ambony „miętusami” w tnące się podczas huczki wycinki (plan był wykonany), które oczywiście nic sobie z tego nie robiły.

Wracam do rzeczywistości. Podnoszę lornetkę, lustruję daleką, poprzecinaną odwadniającymi rowami łąkę. Wzdłuż dalekiego rowu kilka ciemnych punktów. Gdybym nie znał dobrze tego łowiska wziął bym je z dziki ale wiedziałem, że to pozostałości po ściętych podczas melioracji olchach. Odkładam lornetkę i przez prawe okno ambony sprawdzam teren pod dębami, pusto. Księżyc jest coraz wyżej i już bez pomocy optyki był bym w stanie zauważyć ciemne sylwetki dzików. Wyjmuję telefon, sprawdzam godzinę, dochodzi 20-ta. Spokojnie, mówię do siebie w myślach, mamy dużo czasu. Zgodnie z umową Jasia wyprowadzi Grota, mogę spokojnie czekać.

Po dłuższej chwili ponownie przez lornetkę lustruję łąkę. Wyszły jelenie, dwa młode byczki na środku łąki pozorują turniej rycerski delikatnie trykając się porożem, a pod ścianą lasu żeruje łania z cielakiem. Zaczyna się coś dziać – mówię do siebie. Odkładam lornetkę i spoglądam do tyłu przez boczne okno ambony. Nie mam wątpliwości. Nie więcej jak 50 kroków od ambony żeruje dzik. Jego sylwetka wyraźnie odcina się od mokrych, połyskujących w świetle księżyca liści. Jest sam, wysunął się właśnie z sosnowego lasu i stojąc nieruchomo, wybiera coś spod warstwy liści. Dzika oceniam na wyrośniętego przelatka. Stoi na blat jak tarcza na strzelnicy. Ostrożnie sięgam po broń, jak najciszej zwalniam bezpiecznik, podświetlam lunetę. Dzik dalej stoi nieruchomo. Podnoszę sztucer i skręcam się na ławce w prawo, aż do bólu w stawach. Niewygodnie. Przez głowę przelatują szybkie myśli. Wiatr mam dobry, strzelać czy poczekać, aż wyjdzie trochę do przodu. A jak pójdzie skąd przyszedł? Nie mogę dać mu tej szansy. Łapię czarnucha w lunetę, napinam przyspiesznik, czerwony punkt na komorze.

Krótki błysk, połączony z hukiem strzału i cisza.

Dzika nie ma. Nie usłyszałem oddalającego się zwierza, nie zdołałem też zauważyć, czy ruszył do przodu, czy wrócił skąd przyszedł. W ogniu nie padł na pewno, bo go nie było. Opadają emocje. Spokojnie, mówię do siebie, przecież nawet z rozbitym sercem potrafi pokonać znaczną odległość, musi leżeć! Z ambony nie schodzę, chociaż nie palę to czekam na przysłowiową długość papierosa. Niech spokojnie zgaśnie, myślę. Po dłuższej chwili decyduję, już czas.

Schodzę z ambony i w świetle latarki oglądam zestrzał. Na dywanie dębowych liści wypatruję znaku, który wyrzuci z mojej głowy czającą się niepewność. Czyżby pudło? Niemożliwe, jednak na zestrzale farby nie widzę. Zaczynam poszukiwania choćby tych kilku rubinowych kropel, które
rozwieją moje obawy. Zataczam wokół zestrzału coraz większe koła, bez rezultatu. Robi się nerwowo, jestem zły na siebie. Może jednak należało poczekać, może strzeliłem za nisko. A sukces był na wyciągnięcie ręki, ręki z porcją ostatniego kęsa. Dochodzę do wniosku, że wyczerpałem swoje możliwości tropowca. Nie ma rady, tu jest potrzebny fachowiec.

Wracam do samochodu i po kilkunastu minutach otwieram kojec. Grot już wrócił z wieczornego spaceru. Trochę zdziwiony obwąchuje z wyraźnym podnieceniem moje buty. „Choć piesku, potrzebuję twojej pomocy” mówię zapinając obrożę. Wracamy do lasu. Zatrzymuję samochód w pobliżu ambony, biorę broń i podprowadzam psa na zestrzał. „Szukaj dzika, szukaj” powtarzam. Grot jest tak podkręcony, że nie mogę utrzymać go na smyczy. Odpinam więc karabińczyk i puszczam psa, który po kilku nerwowych zwrotach na zestrzale, znika w lesie.

Czekam w napięciu. Nagle szczeknął dwukrotnie i umilkł. Podjął trop – mówię do siebie. Czekam.

Wreszcie jest. Jest ta, tak miła dla ucha melodia. Głosi w miejscu, ciągle w podobnym tonie co wskazuje, że doszedł już zgasłego postrzałka. Ruszam w kierunku oszczekiwania. Jestem coraz bliżej i bliżej kiedy nagle pies milknie. Co jest, pytam sam siebie i spostrzegam psa, który wybiegł mi naprzeciw. „Gdzie jest dzik piesku, szukaj!” Grot zawraca i po chwili słyszę jak wyładowuje swoją pasję na naszej wspólnej zdobyczy.

Podchodzę do dzika, który strzelony na spóźnioną komorę po kilkuset metrach spisał testament. Jestem w dwójnasób zadowolony.
Po pierwsze – ze skutecznego strzału, a po drugie – z pracy psa, bez którego podniesienie postrzałka byłoby być może niemożliwe.

I za to ci Grotek dziękuję.

R.K.

Szczęście w nieszczęściu

Tegoroczne lato nie odpuszczało. Temperatury w granicach 35 stopni stały się normą. Rozgrzana, wysuszona niemiłosiernie ziemia i wszystko co na niej rosło z utęsknieniem czekało na deszcz.

Niedziela 13 września godz. 14.30. Mimo lejącego się z nieba żaru muszę wyjść z psem, który co prawda przebywa w kojcu, ale minimum trzy razy w ciągu dnia jest z niego wyprowadzany. Jeszcze tylko czapka z daszkiem na głowę, przeciwsłoneczne okulary i wychodzę na pobliską działkę gdzie mieszka Grot, który od trzech lat dba o moją kondycję podczas codziennych spacerów. Wchodzę na działkę i po raz kolejny podziwiam zachowanie psa. Miałem już kilka psów i każdy z nich okazywał radość na widok swojego pana a to szczekaniem a to radosnymi podskokami niecierpliwie oczekując na wyjście z kojca. Grot był zdecydowanym zaprzeczeniem tej tak rozumianej przeze mnie normalności. W kojcu był bardzo oszczędny w okazywaniu swoich emocji. Mogłem kilkakrotnie wchodzić i wychodzić z działki, a pies nigdy nie zaskomlał nie mówiąc już o szczekaniu.
Radość życia i niesamowitą energię ujawniał po przekroczeniu działkowej furtki. Był przecież płochaczem i te jego cechy były ze wszech miar pożądane.

Zakładam psu obrożę, przypinam smycz i wychodzimy z działki. Idziemy drogą między ogrodami, następnie ścieżką za ich ogrodzeniem w kierunku toru kolejowego. Z tej ścieżki korzystają mieszkańcy pobliskiego osiedla zatrudnieni w dwóch usytuowanych za torem firmach. Grot penetruje teren na tyle na ile pozwala mu długość smyczy. Nie mogę go uwolnić bo wiem, że na zakrzaczonym, od dawna nieczynnym międzytorzu bytują sarny. Przechodzimy ścieżką przez jedyny czynny tor kolejowy. Pobocze ścieżki porośnięte jest suchą, pożółkłą trawą. W pewnym momencie pies zaskomlał, odskoczył w bok, podkurczył przednią łapę i zaczął coś oszczekiwać. Trwało to kilka sekund, ale wystarczająco długo bym zauważył gada zanim znikł w trawie. Długość ok. 70 cm, barwa brązowa, na grzbiecie charakterystyczna zygzakowata, nieco ciemniejsza pręga. Niestety, nie miałem wątpliwości. To żmija, która wygrzewała się na słońcu. Pies nieopacznie na nią nadepnął, a ta w odruchu obronnym ukąsiła go w łapę.

Chwila konsternacji, przez głowę przebiegają szybkie myśli. Przypominają mi się słowa lekarza weterynarii – w przypadku ukąszenia psa w wietrznik, nie zdążysz z nim do lecznicy. W innym przypadku jest szansa. To był ten inny przypadek. Należało jak najszybciej udzielić
psu fachowej pomocy. Byłem ok. 1 km od domu, nie miałem przy sobie telefonu. Przecież jest 13-ty, ale nie piątek. Odpędzam złe myśli. Wiem, że należy maksymalnie ograniczyć możliwości ruchowe poszkodowanego. Biorę psa na ręce i niosę w kierunku domu. Po kilkudziesięciu metrach odpoczywam prowadząc go na smyczy. Ponownie biorę go na ręce by po kilku minutach znowu prowadzę na smyczy. Grot waży ponad 20 kg i nie jestem w stanie wyłącznie go nieść.

Po kilkunastu minutach jesteśmy w domu. Wszczynam alarm. Oboje z żoną chwytamy za telefony. Pies staje się osowiały, apatyczny, zaczyna się pokładać. Mój „rodzinny” lekarz weterynarii nie może pomóc, trudna sprawa – mówi. Kolejny, „namierzony” telefonicznie jest poza Lubskiem, żałuje ale nie pomoże. W lecznicach nie ma antidotum na jad żmii. Czas nagli. Żona telefonuje do znajomej farmaceutki, informuje ją o sytuacji, prosi o pomoc. Po kilku minutach odbieramy telefon z apteki. „Antidotum nigdzie nie znalazłam, ale lecznica p. Kowalczyka w Żarach ma dyżur, tam wam pomogą” – informuje farmaceuta. Pies coraz bardziej osowiały, nie wstaje. Bez zwłoki wsiadamy do samochodu i pędzimy do Żar. Po drodze telefonuję do zamieszkałego w Żarach prezesa koła, aby ustalić najkrótszą trasę dojazdu do lecznicy. Dobrze zrobiłem, gdyż prezes informuje mnie o koniecznym objeździe z powodu remontu ronda.

Wreszcie dojeżdżamy. Pełniąca dyżur dr. Małgorzata Krawiec już czeka na pacjenta. „Mieliśmy niedawno na leczeniu trzy pieski pokąsane przez jedną żmiję. Wszystkie przeżyły, będzie dobrze ” – pociesza. Grotowi aplikuje zastrzyki wzmacniające, podłącza kroplówkę. Pies leży spokojnie. Rozumie powagę sytuacji czy jest tak osłabiony – zastanawiam się. Powoli, kropla po kropli ubywa płynu w pojemniku. Stoję obok chorego, głaszczę jego jedwabistą sierść, będzie dobrze piesku, pocieszam bardziej siebie niż jego. Jak ten czas płynie. Minęły 2 godziny, pani doktor znacznie przedłuża dyżur, a w pojemniku jest jeszcze połowa zawartości. Dziękujemy za pomoc i decydujemy, że pozostałość podamy pieskowi w domu. Wracamy do Lubska. Chorego wnoszę do mieszkania i podłączam kroplówkę. Pies leży spokojnie. „Będzie dobrze” – brzmią mi w uszach słowa sympatycznej pani doktor.

Następne trzy dni to kontynuacja leczenia zakończonego sukcesem.
Będziesz żył PRZYJACIELU!

R.K.