„Hubertowska” zbiorówka

Polowanie w dniu imienin naszego patrona to prawdziwe łowy.

A tak zdarzyło się w dniu 3 listopada br. kiedy na zbiórce w naszej „Hubertówce” stawiło się ponad 30 strzelb i kilku naganiaczy z przyjaciółmi na czterech łapach. Niewątpliwą ozdobą tego zespołu były dwie przedstawicielki płci pięknej kandydujące w naszym kole do roli Dian. Wspaniała, podkreślająca wszystkie barwy jesieni pogoda sprawiła, że już przed polowaniem cieszyliśmy się z tego spotkania. Kiedy zagrały rogi i ustawiliśmy się na odprawę, przemówił prezes koła kol. Jan Kowalczuk, który jako jeden z dwóch prowadzących powitał uczestników polowania podkreślając jednocześnie wyjątkowy, hubertowski charakter łowów. Z kolei łowczy kol. Marek Rudziak jako drugi prowadzący poinformował na jaką zwierzynę polujemy, przypomniał warunki bezpieczeństwa oraz zwrócił uwagę, że w dniu dzisiejszym większe znaczenie ma atmosfera spotkania niż jego końcowego wynik. Jeszcze tylko losowanie kartek stanowiskowych i „Apel na łowy” kończy odprawę.

Koledzy Andrzej Wysocki i Tadziu Kowalczuk, również myśliwi ale dziś w roli „powożących”, zapraszają do pojazdów. Mamy już dwie ” Bonanze „, więc swobodnie lokujemy się w nich i ruszamy. Nagankę przewozi kol. Maciej Anioł, ale jej piękniejszą część chytrze zagarnął kol. Rysiu Wysługocki oferując się prowadzącym jako terenowy samochód „operacyjny”.

Pierwsze pędzenie to rozległe trzcinowisko w pobliżu granicy naszego obwodu,które ze względu na swoje walory zwykle opolowują zapraszani przez nas myśliwi komercyjni. Jednak ze względu na wyjątkowość dzisiejszego dnia dostąpiliśmy zaszczytu polowania w tym rejonie. Obaj prowadzący sprawnie rozstawili myśliwych, niektórym z nich stanowiska wypadły na ambonach. Jeszcze nie wybrzmiał sygnał „Naganka naprzód”, a już padły pierwsze strzały powtarzane echem okolicznych lasów.

Odezwały się rogi podrywające nagankę, wkrótce zagrały psy. Strzały padały po każdej stronie pędzonego miotu, co świadczyło o mnogości zwierza i fachowej robocie rozprowadzających. Mimo upływających minut nikomu czas się nie dłużył. Bo już, już wydawało się, że zabrzmi „Koniec pędzenia”, a tu znowu huknął strzał. Wreszcie jest sygnał kończący miot.

Opadają emocje, schodzimy ze stanowisk, szczęśliwych strzelców nagradzamy złomem, na gorąco komentujemy niedawne przeżycia. Upłynęło sporo czasu bo miot duży, pudeł niewiele to i podnoszenie strzelonej zwierzyny musiało potrwać. Prowadzący decydują aby obstawić jeszcze jeden sąsiedni miot po czym zakończymy łowy, bo to przecież ” Hubertowiny ” mają swoje prawa. Szybko zajmujemy stanowiska, rusza naganka i wkrótce pada kilka strzałów. Nie wszystkie są skuteczne, ale dwóch kolegów dekorujemy złomem, a karawan ponownie ma zajęcie.

Pełni wrażeń, zadowoleni z udanych łowów wracamy do „Hubertówki”. Najmłodsi stażem „fryce” z pomocą naganiaczy układają pokot. A jest co układać. Tak obfitego pokotu (z dwóch pędzeń) dawno nie oglądaliśmy. Prowadzący ogłaszają koniec polowania. Sygnaliści mocno napinają płuca szykując się do otrąbienia pokotu. Kolejno brzmią sygnały: jeleń, dzik, sarna, lis na rozkładzie. Dobrze, że sygnaliści grali tylko po jednym sygnale dla każdego gatunku, który był na pokocie. W innym przypadku ich koncert trwałby blisko godzinę. Tak łaskawy był w swoje Święto nasz patron. Dziękujemy !!!

Nadchodzi moment dekoracji króla polowania, którym został kol. Jan Kowalczuk i wicekrólów, tj. kolegów Marka Rudziaka i Dominika Szefera. „Królewska świta” otrzymuje pamiątkowe medale. A swoją drogą zastanawiającym jest, czym koledzy prezes i łowczy wkradli się w łaski św. Huberta, który tak im w tym dniu darzył. Fanfara „Darz Bór” kończy ten uroczysty pokot. Udajemy się na posiłek, którego daniem głównym jest pieczony dzik z kaszą gryczaną w wykonaniu kolegów Andrzeja Wysockiego i Tadzia Kowalczuka. Dziękujemy Wam Koledzy za Wasze zaangażowanie i wykonaną robotę co sprawiło, że byliśmy uczestnikami wspaniałej, zapadającej w pamięć przygody i jej smakowitego zakończenia.

Darz Bór.
R.K.

Jesienna wyprawa

Pierwsze dni listopada to pora niezbyt sprzyjająca wycieczkom do lasu. Jednak tegoroczne, rozpędzone gorącem lato przedłużyło się do późnej jesieni, ofiarowując nam na początku miesiąca bardzo przyjemną pogodę.

Jest piątek 2 listopada. O poranku jestem w umówionym miejscu nad zalewem „Karaś”. Wkrótce dociera tu grupa młodzieży i nauczycielek ze Szkoły Podstawowej Nr 2 w Lubsku. „Dzień Dobry, Darz Bór” – witamy się i wyruszamy na umówioną wędrówkę. Idąc leśnym duktem wypatrujemy śladów bytowania zwierzyny – edukacja i świadomość przyrodnicza jest bardzo ważnym elementem nauczania dzieci i młodzieży. Na szczęście poprzedniej nocy spadł niewielki deszczyk, co znacznie ułatwia wyszukiwanie i rozpoznawanie tropów.

Trasę naszej wędrówki przecinają odciski racic saren i jeleni, na poboczu widzimy efekt nocnego buchtowania dzików. Nieco w głębi lasu w wyniku systematycznego „wycierania” zamarła kilkudziesięcioletnia sosna. Te oznaki aktywności zwierzyny, dla mnie aż nadto widoczne, nie są tak oczywiste dla towarzyszącej mi grupy. Wyjaśniam im więc różnice w wyglądzie poszczególnych tropów i przyczyny “wycierania” drzew, nie tylko przez dziki. Słuchają z uwagą i obiecują, że podczas następnej wyprawy będą już potrafiły po tropach zidentyfikować leśnych aktorów. Ciekawym epizodem wycieczki jest przypadkowo znaleziony eksponat w postaci wybielonej warunkami atmosferycznymi żuchwy młodego dziczka. Znalezisko wykorzystuję do omówienia różnic w budowie uzębienia zwierzyny łownej.

Kończymy lekcję tropienia i udajemy się w rejon, który zamieszkują lisy. Po drodze oglądamy oznaki bytowania bobrów, które zgryzanymi pniami drzew zaznaczyły w tym rejonie swoją obecność. Na piaszczystym pagórku lisia rodzina mocno się napracowała, wspólnym wysiłkiem zbudowała system głębokich nor (okien) tworząc wygodne i bezpieczne schronienie. Podziwiamy lisią zmyślność i ich “górniczą” umiejętność kopania nor, po czym wracamy na piaskowe zbocze pobliskiego lasu gdzie rozpalamy ognisko. Pieczona na patykach kiełbaska jest smakowitym zakończeniem naszej wyprawy. Kończąc swój pobyt w tym rejonie sprzątamy po biesiadujących tu poprzednikach. Sterta butelek „ląduje” w kilku workach. Zawiozę je do przeznaczonych na szkło pojemników. Wracamy zadowoleni z doznanych wrażeń obiecując sobie w niedalekiej przyszłości kolejną wyprawę.

R.K.