Zażalenie na Łowczego Koła!

Zaczęło się jak zwykle. Telefon sygnalizuje otrzymanie SMS-a. Jest czwartek, a wiadomość przesłał łowczy koła.

Pełen najczarniejszych myśli, ale z nadzieją, że moje obawy się nie spełnią czytam:
„W sobotę stawiamy ambonę”. Jednak potwierdziło się porzekadło: Nadzieja matką głupich.
Moja nadzieja, że choć jedną sobotę spędzę po swojemu prysnęła, jak bańka mydlana.
Łowczy, ten człowiek bez serca, wzywa nas w kolejną upalną sobotę do roboty. Bo umyślił sobie, że powymienia wszystkie stare ambony, a nawet ustawi dodatkowe w ciekawych rejonach łowiska. No dobra, ale czy trzeba to robić w takim tempie i w takim czasie? Sezon urlopowy w pełni, pogoda tropikalna, normalni ludzie prażą się w słońcu lub moczą w wodzie, a my? My stawiamy ambony, choć pot po j…ch cieknie. W skrytości ducha zaczynam żałować, że podczas ostatnich wyborów głosowałem na tego człowieka, a po wyborach nie ukrywałem zadowolenia, że nadal będzie naszym łowczym. O święta naiwności! Przecież każdy inny kolega na tym stanowisku by nas tak nie katował. Pomyślałem, że gdyby to było możliwe, to powinno się wymazać wszystkie soboty z notatnika łowczego, choć ten krwiopijca i tak znalazłby inne rozwiązanie by postawić na swoim.

Mojego „doła” jednak nie podzielali inni koledzy, którzy licznie stawili się do pracy. Zgrabną ambonę ustawiono w miejsce jej wysłużonej poprzedniczki. Uśmiechnięci, zadowoleni z wykonanej pracy koledzy pozują do pamiątkowej fotografii przecząc moim czarnym, nieuzasadnionym rozważaniom. Bo to przecież dzięki takiemu łowczemu „krwiopijcy”, mamy wzorowe zagospodarowane łowiska i urządzenia łowieckie umożliwiające
bezpieczne wykonywanie polowania.

Myślę też, że zgodni jesteśmy co do tego iż trudno byłoby nam sobie wyobrazić innego człowieka na tym stanowisku.

R.K.

Jak pomóc zwierzętom uzupełniać składniki pokarmowe?

Wiosenne prace w łowisku to nie tylko remont urządzeń łowieckich lub ich wymiana na nowe. To również systematyczne przyorywanie ziarna kukurydzy na buchtowiskach, uprawa poletek zgryzowych czy sadzenie drzew i krzewów owocowych. Niezwykle ważnym jest, aby w tym okresie umożliwić zwierzynie korzystanie z soli zawierającej niezbędne składniki, które są warunkiem prawidłowego funkcjonowania osłabionych po zimie organizmów. Jest to również jednym z warunków prawidłowego wzrostu poroża jeleniowatych.

Mając te względy na uwadze koledzy Marek, Mariusz i Robert w dniu 18 maja br. ustawili i zaopatrzyli w sól 30 szt. nowych lizawek, czyli drewnianych słupków z kostką soli umieszczoną na szczycie. Efekty tych zabiegów będą widoczne w okresie najbliższego rykowiska, kiedy to oczy nemrodów cieszyć będą wspaniałe wieńce jeleni byków. A jeśli Bór Zdarzy, może któryś z nich uszczęśliwi swym porożem choć jednego z wymienionych kolegów. I oby tak się stało.

R.K.

Nowa ambona „jest git!”

Łowczy zarządził: zbiórka w sobotę o 8.00, wyjazd o 8.05. Kto się spóźni nie dostąpi zaszczytu wyjazdu w łowisko w moim towarzystwie.

Jako, że Marek ma wśród naszej braci niekwestionowany posłuch, stawiliśmy się karnie przed wyznaczoną godziną. Niektórzy z nas, aby nie przysnąć, „czuwali” do świtu, co było widać po przekrwionych oczach i zmęczonych twarzach. Ustawianie ambony w Jego towarzystwie to czysta przyjemność i prawie relaks w renomowanym SPA. A wynika to z tej prostej przyczyny, że łowczy bierze na siebie najcięższe prace, nam pozostawiając takie drobnostki jak korowanie czy podawanie gwoździ.

Wyjechaliśmy prawie o wyznaczonej 8.05 – no może pół godziny później, bo łowczy zdecydował, aby trochę poczekać na Janka, który być może wczoraj trochę „zaniemógł”. W drodze do łowiska zajechaliśmy do niezastąpionego jak dotąd Stasia, który czekał już przy swoim ciągniku. Był tam też – ku naszemu zdumieniu – w doskonałej formie Janek, na którego jak się okazało niepotrzebnie czekaliśmy z powodu niecnych sugestii łowczego. Załadowaliśmy pudło ambony i po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu.

Pod kierunkiem łowczego sprawnie połączyliśmy przywiezione pudło ze „zgrabnymi nogami” i przystąpiliśmy do ustawiania kompletnej już ambony. Niespodzianek nie było. Doświadczona ekipa pod odpowiednim kierownictwem nie zawiodła. Posadowienie ambony i przystawienie wcześniej przygotowanej drabiny trwało kilkanaście minut, po których Krzysiek jako pierwszy wszedł na górę i skonstatował: „jest git!”.


Jeszcze tylko porządkowanie terenu, zbieranie narzędzi i koniec roboty. Robert wzywa ekipę do pamiątkowej fotografii – nie ma go na niej – nie ma na niej także jego ojca Lecha, naszego długoletniego członka Koła „Jeleń” Brody, który niechybnie nadzorował nasze poczynania z Krainy Wiecznych Łowów, dokąd św. Hubert powołał go na początku marca br.

Kończymy trochę zawiedzeni, że łowczy nie otwiera swojego bagażnika, w którym zawsze miał przygotowane specjały na podsumowanie dobrej roboty. Ale jego słowa: „zapraszam do siebie na grilla ” natychmiast poprawiają humory.
Wracamy zadowoleni z wykonanej roboty w łowisku, a po cichu i z tego, że łowczy i tym razem nie zawiódł.

R.Kałużny

Wiosenne prace w łowisku

Nareszcie nastała wiosna a z nią konieczność wykonania wielu zadań w łowisku. Oprócz prac pielęgnacyjnych na poletkach i sadzenia drzew owocowych, podobnie jak latach poprzednich nasze łowiska wzbogaciliśmy wypuszczając ponad 60 bażantów.

W poprzednim sezonie intensywnie tępiliśmy drapieżniki, co powinno korzystnie wpłynąć na wzrost pogłowia tych pięknych ptaków. Kilkuletnie już wysiłki koła, zmierzające do stałej obecności bażantów w naszych łowiskach,przynoszą pozytywne rezultaty, co zachęca do dalszych działań w tym zakresie. Przed wypuszczeniem ptaków w łowisku ustawiliśmy dodatkowe podsypy.  Mamy cichą nadzieję, że w niedalekiej przyszłości ukoronowaniem naszych działań będzie zbiorówka,  na zakończenie której prowadzący polowanie poda komendę „bażant na rozkładzie”.

R. K.

Myśliwi w szkole

Wizyta w szkole – drapieżniki

Moja kolejna, druga w tym roku wizyta w Szkole Podstawowej Nr 2 w Lubsku wypadła 21 grudnia.
Odwiedziłem dzieci czterech klas, a głównym tematem tych spotkań była rola drapieżników w środowisku. Dzieci brały aktywny udział w dyskusji i nie tylko żywo interesowały się tematem, ale wykazywały się sporymi wiadomościami w tym zakresie. Duże zainteresowanie słuchaczy wzbudzała moja prezentacja wabienia drapieżników w tym lisa na pisk myszy i kniazienie zająca. Dzieci słuchały z otwartymi ustami, a kiedy w pewnym momencie na odgłosy mojego wabienia uchyliły się drzwi i do klasy zajrzał pan woźny szkoły, dzieci wybuchnęły śmiechem w nieoczekiwany sposób przekonane o skuteczności wabienia. Wybierając się do szkoły zamierzałem zasygnalizować i przybliżyć bez wątpienia ważną rolę drapieżników w przyrodzie i to jak sądzę udało mi się uzyskać.
R.K.

Kolejne prace w łowisku

W ostatni piątek i sobotę (15 i 16.09.2017) wykonywano kolejne prace w łowisku. Wymieniono uszkodzone drabiny dwóch ambon oraz postawiono nową, usuwając już zagrażającą bezpieczeństwu  „staruszkę”. W pracy pomagało kolejne pokolenie kandydatów na myśliwych.

R.K.

 

Nowa ambona

W dniu dzisiejszym (9.09.17) w rejonie nr 12 (Tarnów) kolejna wysłużona ambona ustąpiła miejsca nowej, wygodnej i bezpiecznej. Oto jak żałośnie wyglądała poprzedniczka dziś ustawionej, z którą wiążą wspomnienia przeżytych emocji nasi koledzy po strzelbie. Oby jej następczyni równie pozytywnie zapisała się w pamięci jej użytkowników.

K.R.

Wymiana wysłużonych urządzeń łowieckich

W ramach sukcesywnej wymiany wysłużonych urządzeń łowieckich w dniu 26.08.br ustawiono w rej. 19 obw. 199 nową ambonę. Jej wykonawcy to doświadczona ekipa, która pod kierunkiem łowczego dokonała już 4-tej w br. wymiany starych urządzeń. Wkrótce zostanie ustawionych kilka kolejnych ambon, co z pewnością ułatwi bezpieczne wykonywanie polowania przez członków naszego koła.

 

Nowe ambony – bezpieczeństwo polowań

W trosce o bezpieczeństwo polujących kolegów z łowiska systematycznie usuwane są stare wysłużone ambony. Ich miejsce zajmują nowe urządzenia, które będą służyły kolejne lata. W ostatnim czasie w obw. 199 pod kierunkiem łowczego koła ustawiono dwie nowe ambony, przy których ich wykonawcy wykonali pamiątkowe fotografie.

Podsumowanie Zbiórki Żołędzi

Podobnie jak w latach ubiegłych także tej jesieni młodzież  Szkoły podstawowej Nr 2 w Lubsku zbierała żołędzie i kasztany z przeznaczeniem na zimowe dokarmianie zwierzyny. Zebrano1500kgtejwartościowej karmy, którą sukcesywnie odbierali ze szkoły członkowie naszego koła. O zaangażowaniu uczniów w te działania niech świadczy fakt zebrania przez rekordzistkę 180kg żołędzi.

Podsumowaniem akcji było spotkanie w dniu 21 grudnia 2016 roku., w trakcie którego 8-ka najbardziej wytrwałych ,,zbieraczy” została wyróżniona dyplomami oraz nagrodzona upominkami. W spotkaniu wzięli udział koledzy Maciej ANIOŁ i Ryszard KAŁUŻNY.

Zasilanie łowiska bażantami

Po stosownych przygotowaniach do naszych łowisk wypuściliśmy kolejną pulę (70 szt.) bażantów zakupionych z hodowli p. Jana Deki.

Od kilku już lat systematycznie zasilamy nasze łowiska tymi pięknymi ptakami oraz prowadzimy intensywny odstrzał drapieżników tj. głównie lisów, jenotów i szopów praczy.Jednocześnie staramy się pomagać bażantom w przetrwaniu najtrudniejszych okresów poprzez podawanie karmy pod przygotowane podsypy. Te działania przynoszą coraz wyraźniejsze rezultaty. W naszych łowiskach można już usłyszeć pianie bażancich kogutów, a nawet napotkać bażancią młodzież. Cieszą nas pozytywne efekty podjętych przed kilku laty przedsięwzięć i jednocześniedopingują do kolejnych. Nasi koledzy z własnej inicjatywy budują kolejne podsypy oraz wyjeżdżają w łowisko nie tylko na polowanie ale patrolują jego teren w różnych porach dnia starając się chronić bażanty przed niewątpliwie wzmożoną presją drapieżników.

 

Myśliwy w szkole

Kontynuując współpracę ze Szkołą Podstawową Nr 2 w Lubsku w dniu 15 kwietnia 2016 roku spotkałem się uczniami trzech pierwszych klas tej szkoły. Podczas lekcji zapoznałem pierwszaków z mieszkańcami naszych łowisk oraz odpowiedziałem na szereg interesujących pytań. Wysłuchałem również ciekawych relacji dzieci z ich obserwacji napotkanych przypadkowo dzikich zwierząt. Z zadowoleniem stwierdziłem żywe zainteresowanie tym tematem tak ze strony dzieci jak i ich nauczycieli. Umówiliśmy się na następne spotkania, również w terenie.

Przyjaciel Myśliwego

Czym dla myśliwego jest pełnia księżyca nie trzeba wyjaśniać. Zwłaszcza późną jesienią, kiedy szybko zapadający zmierzch umożliwia wykorzystanie niepełnego jeszcze „miesiąca” do polowania na czarnego zwierza. Była druga połowa listopada, z każdym dniem powiększała się rozświetlona tarcza księżyca widoczna już przed zachodem słońca.

Uznałem, że właściwy czas nadszedł. Zrobiłem więc w łowisku niezbędne rozpoznanie. Stwierdziłem, że dziki po zapadnięciu zmroku żerują wędrując od dębu do dębu, a potem buchtują na łące w poszukiwaniu dżdżownic i pędraków. Postanowiłem spróbować szczęścia na ambonie ustawionej na granicy lasu i łąki. Za amboną rosło kilka owocujących dębów, a łąka nosiła ślady niedawnego buchtowania. Niedługo po zapadnięciu zmierzchu jestem na ambonie. Ładuję sztucer, sprawdzam podświetlenie lunety i ostrość widzenia lornetki. Namoknięta po ostatnich deszczach ambona nie skrzypi, wiatr od lasu w plecy. Jest dobrze, pozostaje cierpliwie czekać. Sięgam do kieszeni po „miętusa” i po raz któryś z kolei wracają wspomnienia kiedy to polując w młodości na lisa, w swojej bezsilności rzucałem z ambony „miętusami” w tnące się podczas huczki wycinki (plan był wykonany), które oczywiście nic sobie z tego nie robiły.

Wracam do rzeczywistości. Podnoszę lornetkę, lustruję daleką, poprzecinaną odwadniającymi rowami łąkę. Wzdłuż dalekiego rowu kilka ciemnych punktów. Gdybym nie znał dobrze tego łowiska wziął bym je z dziki ale wiedziałem, że to pozostałości po ściętych podczas melioracji olchach. Odkładam lornetkę i przez prawe okno ambony sprawdzam teren pod dębami, pusto. Księżyc jest coraz wyżej i już bez pomocy optyki był bym w stanie zauważyć ciemne sylwetki dzików. Wyjmuję telefon, sprawdzam godzinę, dochodzi 20-ta. Spokojnie, mówię do siebie w myślach, mamy dużo czasu. Zgodnie z umową Jasia wyprowadzi Grota, mogę spokojnie czekać.

Po dłuższej chwili ponownie przez lornetkę lustruję łąkę. Wyszły jelenie, dwa młode byczki na środku łąki pozorują turniej rycerski delikatnie trykając się porożem, a pod ścianą lasu żeruje łania z cielakiem. Zaczyna się coś dziać – mówię do siebie. Odkładam lornetkę i spoglądam do tyłu przez boczne okno ambony. Nie mam wątpliwości. Nie więcej jak 50 kroków od ambony żeruje dzik. Jego sylwetka wyraźnie odcina się od mokrych, połyskujących w świetle księżyca liści. Jest sam, wysunął się właśnie z sosnowego lasu i stojąc nieruchomo, wybiera coś spod warstwy liści. Dzika oceniam na wyrośniętego przelatka. Stoi na blat jak tarcza na strzelnicy. Ostrożnie sięgam po broń, jak najciszej zwalniam bezpiecznik, podświetlam lunetę. Dzik dalej stoi nieruchomo. Podnoszę sztucer i skręcam się na ławce w prawo, aż do bólu w stawach. Niewygodnie. Przez głowę przelatują szybkie myśli. Wiatr mam dobry, strzelać czy poczekać, aż wyjdzie trochę do przodu. A jak pójdzie skąd przyszedł? Nie mogę dać mu tej szansy. Łapię czarnucha w lunetę, napinam przyspiesznik, czerwony punkt na komorze.

Krótki błysk, połączony z hukiem strzału i cisza.

Dzika nie ma. Nie usłyszałem oddalającego się zwierza, nie zdołałem też zauważyć, czy ruszył do przodu, czy wrócił skąd przyszedł. W ogniu nie padł na pewno, bo go nie było. Opadają emocje. Spokojnie, mówię do siebie, przecież nawet z rozbitym sercem potrafi pokonać znaczną odległość, musi leżeć! Z ambony nie schodzę, chociaż nie palę to czekam na przysłowiową długość papierosa. Niech spokojnie zgaśnie, myślę. Po dłuższej chwili decyduję, już czas.

Schodzę z ambony i w świetle latarki oglądam zestrzał. Na dywanie dębowych liści wypatruję znaku, który wyrzuci z mojej głowy czającą się niepewność. Czyżby pudło? Niemożliwe, jednak na zestrzale farby nie widzę. Zaczynam poszukiwania choćby tych kilku rubinowych kropel, które
rozwieją moje obawy. Zataczam wokół zestrzału coraz większe koła, bez rezultatu. Robi się nerwowo, jestem zły na siebie. Może jednak należało poczekać, może strzeliłem za nisko. A sukces był na wyciągnięcie ręki, ręki z porcją ostatniego kęsa. Dochodzę do wniosku, że wyczerpałem swoje możliwości tropowca. Nie ma rady, tu jest potrzebny fachowiec.

Wracam do samochodu i po kilkunastu minutach otwieram kojec. Grot już wrócił z wieczornego spaceru. Trochę zdziwiony obwąchuje z wyraźnym podnieceniem moje buty. „Choć piesku, potrzebuję twojej pomocy” mówię zapinając obrożę. Wracamy do lasu. Zatrzymuję samochód w pobliżu ambony, biorę broń i podprowadzam psa na zestrzał. „Szukaj dzika, szukaj” powtarzam. Grot jest tak podkręcony, że nie mogę utrzymać go na smyczy. Odpinam więc karabińczyk i puszczam psa, który po kilku nerwowych zwrotach na zestrzale, znika w lesie.

Czekam w napięciu. Nagle szczeknął dwukrotnie i umilkł. Podjął trop – mówię do siebie. Czekam.

Wreszcie jest. Jest ta, tak miła dla ucha melodia. Głosi w miejscu, ciągle w podobnym tonie co wskazuje, że doszedł już zgasłego postrzałka. Ruszam w kierunku oszczekiwania. Jestem coraz bliżej i bliżej kiedy nagle pies milknie. Co jest, pytam sam siebie i spostrzegam psa, który wybiegł mi naprzeciw. „Gdzie jest dzik piesku, szukaj!” Grot zawraca i po chwili słyszę jak wyładowuje swoją pasję na naszej wspólnej zdobyczy.

Podchodzę do dzika, który strzelony na spóźnioną komorę po kilkuset metrach spisał testament. Jestem w dwójnasób zadowolony.
Po pierwsze – ze skutecznego strzału, a po drugie – z pracy psa, bez którego podniesienie postrzałka byłoby być może niemożliwe.

I za to ci Grotek dziękuję.

R.K.

Szczęście w nieszczęściu

Tegoroczne lato nie odpuszczało. Temperatury w granicach 35 stopni stały się normą. Rozgrzana, wysuszona niemiłosiernie ziemia i wszystko co na niej rosło z utęsknieniem czekało na deszcz.

Niedziela 13 września godz. 14.30. Mimo lejącego się z nieba żaru muszę wyjść z psem, który co prawda przebywa w kojcu, ale minimum trzy razy w ciągu dnia jest z niego wyprowadzany. Jeszcze tylko czapka z daszkiem na głowę, przeciwsłoneczne okulary i wychodzę na pobliską działkę gdzie mieszka Grot, który od trzech lat dba o moją kondycję podczas codziennych spacerów. Wchodzę na działkę i po raz kolejny podziwiam zachowanie psa. Miałem już kilka psów i każdy z nich okazywał radość na widok swojego pana a to szczekaniem a to radosnymi podskokami niecierpliwie oczekując na wyjście z kojca. Grot był zdecydowanym zaprzeczeniem tej tak rozumianej przeze mnie normalności. W kojcu był bardzo oszczędny w okazywaniu swoich emocji. Mogłem kilkakrotnie wchodzić i wychodzić z działki, a pies nigdy nie zaskomlał nie mówiąc już o szczekaniu.
Radość życia i niesamowitą energię ujawniał po przekroczeniu działkowej furtki. Był przecież płochaczem i te jego cechy były ze wszech miar pożądane.

Zakładam psu obrożę, przypinam smycz i wychodzimy z działki. Idziemy drogą między ogrodami, następnie ścieżką za ich ogrodzeniem w kierunku toru kolejowego. Z tej ścieżki korzystają mieszkańcy pobliskiego osiedla zatrudnieni w dwóch usytuowanych za torem firmach. Grot penetruje teren na tyle na ile pozwala mu długość smyczy. Nie mogę go uwolnić bo wiem, że na zakrzaczonym, od dawna nieczynnym międzytorzu bytują sarny. Przechodzimy ścieżką przez jedyny czynny tor kolejowy. Pobocze ścieżki porośnięte jest suchą, pożółkłą trawą. W pewnym momencie pies zaskomlał, odskoczył w bok, podkurczył przednią łapę i zaczął coś oszczekiwać. Trwało to kilka sekund, ale wystarczająco długo bym zauważył gada zanim znikł w trawie. Długość ok. 70 cm, barwa brązowa, na grzbiecie charakterystyczna zygzakowata, nieco ciemniejsza pręga. Niestety, nie miałem wątpliwości. To żmija, która wygrzewała się na słońcu. Pies nieopacznie na nią nadepnął, a ta w odruchu obronnym ukąsiła go w łapę.

Chwila konsternacji, przez głowę przebiegają szybkie myśli. Przypominają mi się słowa lekarza weterynarii – w przypadku ukąszenia psa w wietrznik, nie zdążysz z nim do lecznicy. W innym przypadku jest szansa. To był ten inny przypadek. Należało jak najszybciej udzielić
psu fachowej pomocy. Byłem ok. 1 km od domu, nie miałem przy sobie telefonu. Przecież jest 13-ty, ale nie piątek. Odpędzam złe myśli. Wiem, że należy maksymalnie ograniczyć możliwości ruchowe poszkodowanego. Biorę psa na ręce i niosę w kierunku domu. Po kilkudziesięciu metrach odpoczywam prowadząc go na smyczy. Ponownie biorę go na ręce by po kilku minutach znowu prowadzę na smyczy. Grot waży ponad 20 kg i nie jestem w stanie wyłącznie go nieść.

Po kilkunastu minutach jesteśmy w domu. Wszczynam alarm. Oboje z żoną chwytamy za telefony. Pies staje się osowiały, apatyczny, zaczyna się pokładać. Mój „rodzinny” lekarz weterynarii nie może pomóc, trudna sprawa – mówi. Kolejny, „namierzony” telefonicznie jest poza Lubskiem, żałuje ale nie pomoże. W lecznicach nie ma antidotum na jad żmii. Czas nagli. Żona telefonuje do znajomej farmaceutki, informuje ją o sytuacji, prosi o pomoc. Po kilku minutach odbieramy telefon z apteki. „Antidotum nigdzie nie znalazłam, ale lecznica p. Kowalczyka w Żarach ma dyżur, tam wam pomogą” – informuje farmaceuta. Pies coraz bardziej osowiały, nie wstaje. Bez zwłoki wsiadamy do samochodu i pędzimy do Żar. Po drodze telefonuję do zamieszkałego w Żarach prezesa koła, aby ustalić najkrótszą trasę dojazdu do lecznicy. Dobrze zrobiłem, gdyż prezes informuje mnie o koniecznym objeździe z powodu remontu ronda.

Wreszcie dojeżdżamy. Pełniąca dyżur dr. Małgorzata Krawiec już czeka na pacjenta. „Mieliśmy niedawno na leczeniu trzy pieski pokąsane przez jedną żmiję. Wszystkie przeżyły, będzie dobrze ” – pociesza. Grotowi aplikuje zastrzyki wzmacniające, podłącza kroplówkę. Pies leży spokojnie. Rozumie powagę sytuacji czy jest tak osłabiony – zastanawiam się. Powoli, kropla po kropli ubywa płynu w pojemniku. Stoję obok chorego, głaszczę jego jedwabistą sierść, będzie dobrze piesku, pocieszam bardziej siebie niż jego. Jak ten czas płynie. Minęły 2 godziny, pani doktor znacznie przedłuża dyżur, a w pojemniku jest jeszcze połowa zawartości. Dziękujemy za pomoc i decydujemy, że pozostałość podamy pieskowi w domu. Wracamy do Lubska. Chorego wnoszę do mieszkania i podłączam kroplówkę. Pies leży spokojnie. „Będzie dobrze” – brzmią mi w uszach słowa sympatycznej pani doktor.

Następne trzy dni to kontynuacja leczenia zakończonego sukcesem.
Będziesz żył PRZYJACIELU!

R.K.