18 maja 1947 roku grupa 14 myśliwych, przybyłych z różnych stron przedwojennej Polski, spotkała się w mieszkaniu Józefa Baranowskiego w Lubsku na Krakowskim Przedmieściu 15, by założyć koło łowieckie. Po długich obradach wybrano zarząd z kol. Ludwikiem Domarczukiem – prezesem i łowczym J. Baranowskim. Uchwalono zasady członkowstwa, wysokość składek i wpisowego, zasady polowania- ze szczególnym naciskiem na eliminowanie drapieżników. Siedzibą Koła był pokój w mieszkaniu łowczego w którym wydzielono kącik na trofea łowieckie. Wszystkie te fakty i uchwały zostały zaprotokołowane przez protokolanta i zebranie zakończono. Tak powstało „Kółko Łowieckie” (oryginalny tytuł z protokołu). I oto atmosferę radości przerwał łomot i trzask wyważanych drzwi. To grupa uzbrojonych funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa wtargnęła do pokoju. Wylegitymowała każdego z uczestników zebrania, skonfiskowała dokumenty i wraz z „inicjatorem” L. Domarczukiem udali się do siedziby UB, która znajdowała się w czternastowiecznej surowej i zimnej „wieży pachołków” w Lubsku. Jak wspominał po latach Prezes, po 3 dniach „intensywnych przesłuchań” w stanie fizycznym niczym byk po rykowisku, opuścił kazamaty wieży i ujrzał światło dzienne. Mimo że, funkcjonariusze nie stwierdzili, że spotkanie miało treści polityczne, a myśliwym chodziło wyłącznie o dbałość i ochronę zwierzyny „kółko” zostało zdelegalizowane.
Rok później, ze stowarzyszenia łowieckiego „Jeleń” w Żarach wyodrębniono dwa koła łowieckie, w tym „Jeleń” Brody. Prezes i kilkunastu śmiałków mogło działać, mogło wrócić do kniei. Ale Prezes Domarczuk czekał na swoja chwilę! Po kilku latach, kiedy był już osobą znaną, poznał środowisko, odważył się na desperacki krok. Jak wspominał, po nocnej pracy, której efektem było 5 litrowych flaszek „okowity” , udał się z duszą na ramieniu, kiełbasą z dzika i okowitą w teczce do ponurej „wieży pachołków”. Kiełbasa była wyborna, trunek przedni i krepki, on sposobem lisa przebiegły, więc trzej funkcjonariusze UB zasnęli „na posterunku”, a on mógł szukać czego chciał. Chciał odszukać protokołu z zebrania założycielskiego „Kółka Łowieckiego”. I odszukał. Na tę okoliczność w towarzystwie „czuwających” funkcjonariuszy , dokończył butelkę okowity tak aby „dostroić się do ich poziomu” i czuwał z nimi do rana. Protokół ukrył na ponad pół wieku, nikomu niczego nie zdradzając.
Pierwszym obwodem łowieckim były tereny Nadleśnictwa Brody. W niedzielne poranki od jesieni do lutego podstawione konne podwody wywoziły myśliwych na polowania zbiorowe. Była to praktycznie jedyna forma polowań. Padały kapitalne byki, grube odyńce, a na rozkładzie często było po kilkadziesiąt sztuk zwierzyny drobnej. Koło się rozwijało, przybywało członków, a rąk do pracy trzeba było, jako że do zagospodarowania 3 obwody o pow. blisko 15 tys. ha. Knieja z każdym rokiem była bogatsza w zwierza. W 1973 roku myśliwi podjęli uchwałę o budowie domku myśliwskiego. Przez 30 lat decyzja o budowie nabierała mocy. Zmieniały się zarządy a uchwała dojrzewała. W połowie lat 90-tych nastąpiła kolejna zmiana zarządu Koła. Rozpoczęła się nowa , inna jakość działalności i aktywności myśliwych. Koło jako jedno z pierwszych ufundowało sobie sztandar – symbol jedności. Jego prezentacja miała miejsce w 1998 roku, w 50-tą rocznicę powstania. Obchody 50-lecia koła swoją obecnością uświetnili przedstawiciele najwyższych władz PZŁ w osobach przewodniczącego ZG PZŁ – Łowczego Krajowego – dr Lecha Blocha. Władze okręgowe na uroczystościach reprezentował Prezes ORŁ Bolesław Tatarzycki i Łowczy Okręgowy – Zdzisław Rudkiewicz. W przeddzień uroczystości tj. 26.06. 1998 r. do kroniki Koła, życzenia wpisali senator Zbyszko Piwoński i posłanka Jolanta Danielak. W trakcie obchodów 50 – lecia nasze Koło Łowieckie jako pierwsze w województwie zostało odznaczone Złotym Medalem Zasługi Łowieckiej, a nasz sztandar był pierwszym odznaczonym sztandarem w województwie ( i jedynym sztandarem) jakie wogóle posiadały koła w naszym okręgu.
W następnych latach przejęliśmy w dzierżawę blisko 300ha nieużytków, łąk i pól. Zakupiliśmy traktor i sprzęt rolniczy. Po kilku latach intensywnych zabiegów agrotechnicznych grunty te stanowią doskonałą bazę pokarmową dla zwierzyny.
W dowód uznania dla ogromnego wysiłku i pracy, w 2003r. jubileuszu 80-lecia PZŁ, z rąk ówczesnego prezesa NRŁ Ireneusza Michasia, w czasie wojewódzkich uroczystości w Łagowie, sztandar „Jelenia” Brody jako pierwsze koło w województwie został odznaczony złomem, a jego założyciel i pierwszy prezes L. Domarczuk „Medalem św. Huberta”. Tak zmotywowani i docenieni przez najwyższe władze PZŁ podjęliśmy nowe-stare wyzwanie. Kilkanaście dni po odznaczeniu koła, w czasie uroczystości 55-lecia Koła, nastąpiło uroczyste wmurowanie kamienia węgielnego przez L. Domarczuka, pod budowę naszej siedziby, na 70. arowej działce, którą zakupiliśmy.
Właśnie wtedy po zakończonej mszy hubertowskiej, w upalne lipcowe popołudnie 2003 roku L. Domarczuk wyjął pożółkłe zawiniątko, pokazał wszystkim i przekazał prezesowi Koła kol. Janowi Kowalczukowi. Był to protokół z 18 maja 1947 roku. Relikwie koła „Jeleń”, które po 56 latach ujrzeli jego członkowie. To wtedy poznaliśmy dramatyczne początki naszego Koła.
Budowa domku trwała 5 lat, a zwieńczeniem wysiłku była uroczystość 19 lipca 2008 roku. Kiedy na dziedziniec Domu przybywali goście i myśliwi z rodzinami, przed rozpoczęciem uroczystości, grała 30-osobowa Młodzieżowa Orkiestra Dęta Żarskiego Domu Kultury w Żarach. Msze św. Hubertowską celebrował kapelan lubuskich myśliwych ksiądz Przemysław Kasprzak w otoczeniu siedmiu pocztów sztandarowych zaprzyjaźnionych kół. Znakomita oprawa muzyczna mszy, koncert galowy w wykonaniu Reprezentacyjnego Zespołu Muzyki Myśliwskiej NRŁ PZŁ pod kierownictwem Mieczysława Leśniczaka i występy znakomitego solisty – basa prof. Ogórkiewicza pozostawiły na zawsze niezapomniane doznania duchowe i artystyczne.
Nadszedł kulminacyjny punkt uroczystości. Czterej seniorzy, współautorzy uchwały sprzed 35 lat koledzy: Marian Matyjaszczyk, Franciszek Jarosławski, Ryszard Kałużny i Mirosław Słodkowski oraz prezes ORŁ w Zielonej Górze, wiceprezes NRŁ kol. Bolesław Tatarzycki, dokonali symbolicznego otwarcia Domu – „Hubertówki” i pierwsi przekroczyli jej progi. Poświęcenia dokonał ks. Kapelan. Ogrom pracy i estetyka wystroju, komfort i funkcjonalność (260m. kw.) naszej siedziby zrobiły na wszystkich ogromne wrażenie. To zasługa i praca myśliwych, ale także przyjaciół Koła – ludzi wielkiego serca, którym prezes w swoim przemówieniu dziękował. Podkreślił wielką rolę tych, którzy odeszli do Krainy Wiecznych Łowów, a w tym dniu na uroczystościach obecne były ich małżonki. Nazwa Domu wyłoniona została w drodze ogłoszonego konkursu, którego zwycięzcą został kol. Ryszard Kałużny.
Kol. Bolesław Tatarzycki w swoim przemówieniu podziękował wszystkim myśliwym z Koła za ogrom pracy i dokonań, podkreślając że, tak mi. In. Buduje się jedność i siłę PZŁ, życząc dalszych sukcesów. Dowodem uznania władz PZŁ było wręczonych kilkanaście odznaczeń krajowych i regionalnych, oraz dwa „Medale św. Huberta”, które otrzymali 86-letni senior Marian Matyjaszczyk i prezes Koła Jan Kowalczuk. Znakomici goście uroczystości: B. Olejniczak, nadleśniczy Nadleśnictwa Lubsko, Z. Wilkowiecki- wójt Gminy Brody, B. Bakalarz- burmistrz Miasta Lubsko, przedstawiciele 9 zaprzyjaźnionych kół, w swoim przemówieniach podkreślali wielkość Koła i dzieła. A dowodem uznania były przepiękne prezenty jakie już zdobią „Hubertówkę”. Po zakończonych uroczystościach biesiadowaliśmy do białego rana. Kiedy opadły emocje, kiedy minęło zmęczenie z podziwem patrzyliśmy jak na zielonym dywanie, miedzy złocistymi ścierniskami, nieopodal XVIII-to wiecznego pałacu, otulona wiekowymi drzewami, na tle alei lip, lśni kolorami robaczka świętojańskiego nasza duma – „Hubertówka”. I tylko szkoda że, śp. Ludwikowi zabrakło sił na jeszcze dwa lata, by doczekać tej chwili.
Największym dorobkiem dwóch pokoleń myśliwych jest zasobne w zwierzynę łowisko. Wielu myśliwych pozyskało medalowe trofea, a doznane przeżycia są nie do ocenienia. Wszystko to dzięki intensywnej pracy myśliwych, którzy często całymi rodzinami pracują na 40ha poletek zgryzowych i żerowych, każdego roku zagospodarowując je dla zwierzyny. Co roku kosimy ok. 200ha łąk śródleśnych, które wzbogacamy nawozami mineralnymi. Ten wysiłek został dostrzeżony przez władze PZŁ i uhonorowany odznaczeniami łowieckimi. Obecnie dzierżawimy na terenie nadleśnictwa Lubsko 14.621ha, w tym powierzchni leśnej 7.690ha. W obwodach pozyskuje się ostatnimi laty średnio 300-350 szt. zwierzyny grubej, a niewielka ilość akwenów wodnych (ok. 40ha) i rzeczki pozwalają polować na ptactwo wodne. Od wielu lat w łowisku zadomowiło się kilka par orłów bielików. Coraz częściej widuje się tu jenoty, norki amerykańskie oraz szopy pracze, spotkać też można żeremia bobrów oraz gniazda czarnego bociana. W niektórych częściach łowiska są uroczyska bogate w faunę i florę prawnie chronioną. Próby introdukcji bażanta nie dały rezultatów, a spadek populacji zająca i kuropatwy spowodowały, że wstrzymano odstrzał tych gatunków. Do zasad działalności koła weszły rodzinne spotkania, biesiady myśliwskie a także współpraca młodzieżą szkolna. Polowania zbiorowe uroczystości środowiskowe uświetnia zespół sygnalistów. Wszystkie ważne fakty od 1947 roku są zapisane w kronice.
Do rangi symbolu urosła śmierć dwóch naszych kolegów w czasie polowania,
a dwa pamiątkowe obeliski stojące w Kniei to sacrum koła.
TOMEK I GRZEGORZ…
Tomasz Dębicki – leśniczy i myśliwy- swoje doświadczenie zawodowe i łowiecki zdobywał w kniei w okolicach Brodów. Ze względów służbowych opuścił swoje ukochane strony i knieję, którą pielęgnował i doglądał kilkadziesiąt lat. Z myśliwymi się nie żegnał, bo często ich odwiedzał i nadal był członkiem koła.
Był styczniowy poranek 1985 roku. Tomek, jak zwykle, jadąc do łowiska kilkadziesiąt kilometrów, zatrzymał się u swojego przyjaciela, łowczego koła Grzegorza Pawelca, którego wszyscy nazywali „Kierownikiem”. Przy herbatce obydwaj pogawędzili i uzgodnili, że Tomek wróci wczesnym popołudniem do Grzegorza. Z odstrzałem na byka Dębicki ruszył do kniei. Kiedy zapadał zmierzch, i myśliwy nie wrócił, niespokojny Grzegorz zadzwonił po swojego przyjaciela Mariana, który natychmiast przyjechał z synem i we trójkę pojechali szukać Tomka. Jednak śladów jego obecności nie było widać. Skuta mrozem ziemia nawet tak wytrawnym traperom nie chciała zdradzić tajemnicy. Zaglądali do ulubionych miejsc Tomka, uroczysk, jeździli, trąbili, co chwilę leśną ciszę przerywało nawoływanie. A knieja długo niosła imię swojego gospodarza. Było już ciemno. Łowczy zdecydował, ze dalsze poszukiwania prowadzić będą samochodem. Nagły skręt w lewo, długie światła i na środku drogi ciemny punkt: Grzegorz z Marianem zawołali: Tomek! Tomek, co z Tobą? Cisza… Byk z ostatnim kęsem i złomem na komorze, a nad nim klęczy Tomek dziękując św. Hubertowi! Dłonie zaciśnięte na tykach wieńca, a tułów nieruchomo w wygodnej pozycji spoczywał między nimi. Wyglądało to, tak jakby zdobył swój największy skarb, skarb tak wielki, że serce Tomka nie wytrzymało wielkiej radości. I tak Tomek i dziesiątak w królewskim zaprzęgu odjechali do krainy Wiecznych Łowów. A nad głowami szumiała tylko knieja. Długo rozpamiętywaliśmy okoliczności odejścia naszego Kolegi. Zastanawialiśmy się, jakie to łaski trzeba mieć u św. Huberta, żeby tak wejść do Jego Krainy.
Przyszła jesień 1994 roku. Koniec dekady października oznaczał końcówkę rykowiska. „Kierownik” przez całe rykowisko oglądał i słuchał koncertu Jego Ekscelencji kapitalnego „Czternastaka”. Kiedy arena opustoszała, łowczy podjął decyzję. Teraz! Przy śniadaniu oznajmił żonie i synowi, że muszą z nim jechać do lasu. On sprawdzi tropy, a „babcia” z Jackiem pójdą na grzyby. Przyjechali na miejsce, gdzie miał się dokonać ostatni akt życia starego byka. Wiekowe dęby przepuszczały promienie słońca, ziemię zaścielał złoty dywan liści i tylko spadające żołędzie przerywały ciszę. Grzegorz spokojnym krokiem ruszył sprawdzić tropy odprowadzany troskliwym wzrokiem żony. Łowczy zatrzymał się. Spogląda to w dół, to w górę na ogromne korony dębów pamiętających czasy polskich królów. I tak kilka razy. Nagle opuścił głowę, w miejscu zakołysał się, ugiął w kolanach i upadł. Jak targany wichurą dąb, który dał się złamać, ale nie wyrwać z korzeniami.. Tak Grzegorz upadł w miejscu, gdzie się zatrzymał. Na arenie pozostał byk. Wielkie serce łowczego nie wytrzymało. Kilka tygodni później do Tomka, Grzegorza i dziesiątaka w Krainie Wiecznych Łowów dołączył i czternastak.
Niech im Knieja wiecznie szumi!
Myśliwi z KŁ „Jeleń” z Brodów w miejscach niezwykłego rozstania z Tomaszem i Grzegorzem postawili dwa kilkunastotonowe kamienne obeliski z tablicami uwieczniającymi tych dwóch wielkich myśliwych. Przy obelisku Tomasza leży również mniejszy kamień, który symbolizuje strzelonego przez niego dziesiątaka. Każdy nowy sezon polowań zbiorowych rozpoczynamy od złożenia wiązek kwiatów i zapalenia zniczy. Często wielu kolegów, jadąc do kniei przyjeżdża do Tomka i Grzegorza i zapala symboliczna lampkę- dowód naszej pamięci o przyjaciołach –myśliwych.
Obecnie i wśród nas są koledzy którzy chlubnie zapisują się na kartach historii naszego koła łowieckiego. To oni poprzez kultywowanie swojej pasji łowieckiej i wytężonej pracy na rzecz koła, godnie je reprezentują – niektórym zaś św. Hubert wynagradza w sposób szczególny. Przykładem tego mogą być historie opisane poniżej.
ŁASKA ŚWIĘTEGO HUBERTA
Jak bardzo trzeba być umiłowanym przez św. Huberta rycerzem, ażeby przez całe myśliwskie życie – 53 lata- doświadczyć Jego łask, a w wigilię swoich 80-tych urodzin zostać królem polowania, może świadczyć przykład kol. Mariana Matyjaszczyka, myśliwego w Kole Łowieckim „Jeleń” w Brody. Wieloletnią tradycją Koła, po zakończeniu sezonu polowań zbiorowych, są sobotnio-niedzielne akcje kontroli łowiska celem zbierania wnyków i sideł połączone z polowaniem na lisy. W sobotni poranek 27 stycznia 2003 roku wśród dwudziestu myśliwych na zbiórce pojawił się jak zawsze nasz senior Marian z synami: Andrzejem, Ryśkiem i Mirkiem, którzy są również członkami „Jelenia”. Po odprawie wyjechaliśmy do łowiska i przy pięknej pogodzie kontrolowaliśmy remizy śródpolne, gdzie zdarzały się czasem wnyki. Część myśliwych wchodziła w miot, a część obstawiała miot czekając na mykitę. I tak pry drugiej remizie odezwały się od strony północnej dwururki. Padło kilkanaście strzałów. Daleko na polu poderwały się spłoszone gęsi, ożywiła się ponad setka łabędzi wygrzewających się na oziminach w pobliżu miotu. Po skończonym miocie wszyscy zebrali się koło Seniora. To on był tym, który położył pięknego psa i odbierał gratulacje. Ze wzruszenia nie mógł cokolwiek powiedzieć, a ręką wskazywał w kierunku sterty słomy. Prowadzący polowanie skontrolował na resztkach śniegu tropy i znalazł farbę. Marian twierdzącym ruchem głowy potwierdził że strzelał i do drugiego lisa, który zrolował i wbił się w stertę słomy. Koledzy odciągnęli kilkanaście snopków i wydobyli martwą już liszkę. Kręciliśmy z podziwu głowami, gratulując Marianowi sukcesu, sprawności i celnego oka. A składających gratulacje było 3 pokolenia!
Na zdjęciu: Kol. Marian Matyjaszczyk z lisami pozyskanymi w wigilie swoich 80-tych urodzin.
Skontrolowaliśmy jeszcze inne remizy i na szczęście nie było sideł ani wnyków, ale za to na pokocie leżało 5 lisów. Pokot miał wyjątkowo uroczysty charakter. Królem polowania został kol. Marian Matyjaszczyk, który strzelił dwa lisy, a następnego dnia obchodził 80. urodziny! Wśród tradycyjnych sygnałów pokotu odśpiewaliśmy chóralne 100 lat dla Króla Mariana i Dostojnego Jubilata! Oczy same szkliły się ze wzruszenia. Spotkanie zakończył tradycyjny poczęstunek miską gorącej strawy i kieliszkiem miodówki.
W tym też 2003 roku, w czasie uroczystości 80-lecia PZŁ, które odbyły się w Łagowie, kol. Marian został odznaczony przez prezesa NRŁ Złotym Medalem Zasługi Łowieckiej, a w 2007 roku otrzymał medal za 50-letnią Przynależność do PZŁ.
P.S.
Obecnie Marian Matyjaszczyk skończył już 87 lat, ale kiedy tylko zdrowie pozwala, stawia się na każdym spotkaniu, czy polowaniu w Kole. Wielka w tym zasługa Jego trzech synów, członków KŁ „Jeleń” w Brodach, którzy otaczają ojca troskliwą opieką.
Kolego Marianie- co najmniej stu lat, w zdrowiu i łaskach św. Huberta!
OSTOJA JELENIA
Na początku 2005 roku Jerzego Lecha – myśliwego z pokoleniowymi tradycjami los rzucił za wielka wodę. Wyjeżdżając na obczyzną wśród 20kg bagażu, zabrał Jurek to, co dla niego najcenniejsze: ubiór galowy PZŁ, odznaczenia łowieckie, tablo na którym są wszyscy myśliwi z „Jelenia”, swój album myśliwski i statuetkę św. Huberta. Odkrywając i poznając Nowy Świat utrzymuje stały, częsty kontakt ze swoim kołem i kolegami, z którymi raz do roku spotyka się w czasie swoich odwiedzin Ojczyzny i najbliższych. Mimo wielu nowych doznań na dalekiej, obcej ziemi, łowiecka pasja nie dawała mu spokoju. „Polował” na kogoś, kto jest spod znaku św. Huberta. Nawiązał kontakt, z powstałym kilka miesięcy wcześniej Polsko-Amerykańskim Klubem Łowieckim „Ostoja” w Chicago. Po rozmowach z bardzo przyjaznym prezesem klubu, kolega Mirosławem Pieronkiem, został wkrótce członkiem Klubu. Spotkał kolegę z Technikum Leśnego, który jest w Chicago już bardzo długo, a wcześniej razem polowali i byli członkami „Jelenia” Brody. Będąc wśród swoich włączył się Jurek aktywnie do pracy. W czasie polowań, na strzelnicy i spotkaniach dzielił się swoimi refleksjami, m.in. jak to jest w jego „Jeleniu”. Został jednym z inicjatorów ufundowania przez Klub swojego sacrum – Sztandaru i projektu logo klubu.
Uroczyste wręczenie Sztandaru nastąpiło w 2006 roku.Myśliwi z Chicagowskiej „Ostoi”, podobnie jak my, spotykają się na strzelnicy, zebraniach, organizują biesiady z bigosem i kiełbaską przy kieliszku nalewki. Jednak brakuje im skarbów jakie mieli w polskiej kniei. Jesienią 2007 roku Jurek był jednym ze szczęściarzy. Uczestnicząc w loterii wylosował prawo do odstrzału jelenia wirgilijskiego i Hubert mu darzył.
Te spotkania, w których uczestniczą również przedstawiciele polskiego konsulatu i konsul generalny, mają również wielki wymiar patriotyczny. Niezapomnianym przeżyciem Jurka było spotkanie na uroczystości „Dnia pamięci” 30 maja 2007 roku. W tym dniu, daleko od Ojczyzny, jeszcze dalej, od miejsca spoczynku swojego dziadka, Jurek i polscy myśliwi (członkowie PZŁ) z klubu „Ostoja” , w galowych mundurach zaciągnęli honorowe warty przy pomniku ofiar Katynia w Chicago. Dziadek Jurka, Stefan Lech, był jednym z 22 tysięcy osób, kwiatów polskiej inteligencji zamordowanych z rozkazu Stalina i pochowanych w Katyniu, Charkowie i Ostaszkowie. Stefan Lech spoczywa w Miednoje.
P.S.
Polonia w Chicago pamięta historię i przy pomniku z wizerunkiem Matki Boskiej Katyńskiej stale są świeże kwiaty i płoną znicze. I tak oto cząstka „Jelenia” z Brodów znalazła się w chicagowskiej „Ostoi” dbając o dobre imię zielonogórskiego i polskiego łowiectwa.
Autor: Jan KOWALCZUK